Wednesday 27 August 2014

tfu! ta kaloryczna pizza, te calamary, gambery, i te sery...

powrocenie do rutyny systematycznego prowadzenia bloga idzie mi jak krew z nosa. ale na swoje wlasne usprawiedliwienie musze uczciwie dodac ze nie mam zupelnie na to czasu!!!

jestem potwornie zajeta:
rano porzadnym wyspaniem sie a potem sprawdzeniem facebooka - a sa to rzeczy na ktorych w londynie nie mialam szansy nigdy.

w czasie lunchu jestem zajeta lunchem znaczy jedzeniem go a potem pomagam angelinie posprzatac. dzisiaj pozwolila mi nawet pozmywac, pierwszy raz!
potem biore prysznic i koncze ostatnie odcinki nikity i sherlocka. przyznaje, jestem uzalezniona.
potem wraca z pracy moj romeo i jemy razem.
 jemy razem przez jakies 3 minuty, bo tyle mu to zajmuje...zwykle przy wiadomosciach sportowych
(oczywiscie ze bede tu marudzic i narzekac, nie mam na razie w nowym kraju komu sie wyzalic)

potem on dzwoni po znajomych i rodzinie i informuje mnie co robimy wieczorem i gdzie. a wlasciwie...gdzie jemy i z kim.
i dzien sie skonczy.

inna opcja dnia - rano jego przyjaciel zabiera mnie za soba nad morze. poznym popoudniem, po powrocie jestem okropnie zmeczona.

wlasciwie jestem caly czas okropnie zmeczona. 8 lat w londynie wydoilo ze mnie cala energie i nie wiem jak dlugo mi trzeba by naladowac akumulatory.

wiem wiem, plan byl inny. przeprowadzam sie  do wloch, w czasie gdy romeo jest w pracy ja pilnie ucze sie jezyka.
ale co dzien mysle sobie - ach, zaczne jutro.
podobnie  jak diete. ale nie umiem sie wyrzec kolejnej pizzy i tfu! kalorycznych calamary.
 a te sery? o zgrozo jakie to pyszne wszystko

podsumowujac moje pierwsze 3 tygodnie:
 udalo mi sie wywalczy mniejsze porcje nakladane mi sumiennie przez angeline. od tygodnia nie przytylam ani kilo!!! hah.
 udalo mi sie wywalczyc spanie do 10!
pracowalam w londynie prawie non stop, dzien i noc, 7 dni w tygodniu, dwie prace. i nagle.....nagle jestem tu, w puglia. jest cudownie.
 ale ja zaczynam sie bac ze depresja znow mnie dopadnie.
a moze powinnam bez wyrzutow pozwoilc sobie na nic nierobienie i po prostu odpoczac!

Saturday 23 August 2014

dzien urodzin i pierwszy dzien we wloszech

slimaki? no way!
chociaz wcale nie planowalam w ten sposob  -  to swoje ,,18,, urodziny zaczelam swietowac ladujac o poranku w slonecznej italii. przy czym sloneczna to moim zdaniem eufemizm, zar leje sie z nieba niemilosierny a i wieczor nie przynosi specjalnie ochlody. i to wlasnie kocham
chociaz nie jest to oczywiscie moja pierwsza wizyta w tym kraju, i troche po swiecie podrozowalam - nadal jest  tu mnostwo rzeczy napawajacych mnie bezgranicznym zdumieniem. oczym nie zapomne tu wspomniec
wczoraj w sklepie nie moglam znalezc musli na sniadanie. ale nadal wierze ze znajde je w jakims innym sklepie. prawda?

 mieszkancy wloch wyrzekli sie jedzenia sniadania, i pija tylko espreso, nazywajac  ta 3 sekundowa operacje sniadaniem -  co bylo niezmiernie mylace na poczatku.  moj zoladek spotkal wielkie rozczarowanie porykujac smetnie z glodu.
pamietam jak w zeszlym roku pierwszego ranka zawolane bieglysmy z siostra na to sniadanie. a tam tylko kawa i ciastka. 
che palle!# (ale jaja, lekko wulgarne)

wiec jestem we wloszech.
kiedy sobie leze na plazy i patrze na fale jest tak straaaasznie dobrze i mysle sobie, ale mi strasznie dobrze. ale nie to jest najlepsze.
najlepsze jest ze nie musze odliczac dni do wyjazdu
poniewaz nigdzie sie nie wybieram.
 normalnie. zostaje.
w italii.